Reiatsu było wszędzie. Było niezwykłe. Ale wyraźnie było czuć, że jego źródło znajduje się na wschodzie.
Widać było, że oficer oczekuje na rozkazy.

Ruszyliście w drogę. Ty, Kammitora i inni.
Musieliście przebrnąć przez aurę, a im bliżej byliście celu, tym gęstsza stawała się aura. Krajobraz za bardzo się nie zmieniał. Wszędzie równiny.
Nagle poczuliście duże reiatsu. Ziemia zatrzęsła się lekko, a zewsząt dobiegał żeński chichot, przeobrażający się w męski śmiech.

Z reiatsu zrobiła się mgła. Twoi towarzysze jakby zniknęli. Stało sie to bardzo szybko. Śmiech ustał.
Co my tu mamy. - z mgły wyłoniły się dwa pociski-bumerangi o niebiesko-białym zabarwieniu, lecące w Ciebie z zawrotną prędkością.

Proszę proszę... - Powoli rozsunęła się zasłona reiatsu przed tobą, a za nią ukazała się twarz arrancara w afro. I znów twarz zniknęła, byś nie mógł nic zobaczyć.
Tym razem wystrzały zaczęły krążyć koło ciebie, następnie uderzyły Cię z dwóch przeciwnych stron.

Wyminęły się, i znów zrobiły ten sam manewr, zały czas napierając na Ciebie i powtarzając ruchy z coraz to większą prędkością.

I odbijałeś je, aż z dwóch innych stron nadleciały następne, identyczne pociski. Jeden uderzył cię w plecy, piekąc, co zostawiło czerwony ślad i niemiły zapach pieczonej skóry.

Po chwili, bumerangi zniknęły. Reiatsu w powietrzu zrzedło, a widoczność powiększyła się. Przed toba pojawił się znów afro człowiek, siekąc Cię mieczem z prawej na lewo i odwrotnie.